SONDAŻ
Czy lubisz nieść pomoc dzieciom?
|
|
|
Czwartek, 13 Stycznia 2005
W obwodzie żytomierskim
|
Fot. Archiwum
|
W dniach od 7 do 11 stycznia 2005 roku dwie osoby ze Stowarzyszenia Expatria razem z delegacją z Fundacji Polonia pojechaliśmy na Ukrainę. Naszym celem miał być rekonesans. Chcieliśmy dotrzeć do biednych rejonów Ukrainy, gdzie wciąż mieszka ludność polskiego pochodzenia aby na własne oczy przekonać się jak żyją Polacy na wschodzie. Przed podróżą planowaliśmy, że jeżeli sytuacja będzie tego wymagać, w połowie marca tego roku zorganizujemy konwój z pomocą dla najbardziej potrzebujacych społeczności polskich na Ukrainie.
Początkowo naszą bazą wypadową był Lwów. Nie mieliśmy ściśle wytyczonej trasy. Podróży uzależniliśmy od zaplanowanych spotkań i ich rezultatów. Chcieliśmy czerpać wiadomości wprost ze źródeł, od mieszkających na wschodzie Polaków. Dopiero po uzyskaniu informacji na miejscu, ruszyć wgłąb Ukrainy. Odwiedziliśmy Sambor i rezydującego tam księdza Kurka, potem był Truskawiec, w końcu dotarlismy do Drohobycza. W tym ostatnim miasteczku spotkaliśmy się z dyrektorem szkół polskich na Ukrainie panem Adamem Chłopkiem. Zapytaliśmy go gdzie mieszka najwięcej Polaków i gdzie bieda jest najsilniej odczuwalna. Pytanie o polskie skupiska nie jest bezzasadne. Nie istnieje żadna oficjalna baza danych na podstawie której można byłoby dokładnie zobaczyć gdzie mieszkają Polacy. Również szacunki polskich konsulatów różnią się znacznie od oficjalnych danych podawanych przez państwo ukraińskie. Według statystyk na Ukrainie mieszka 150 000 ludzi poczuwających sie do bycia Polakami. Szacunki konsulatu podają liczbę prawie 10 razy większą, bo 1 200 000.
Dyrektor polskich szkół na Ukrainie, poradził aby koniecznie odwiedzić województwo żytomierskie i dotrzeć do miasteczka Perszotrawińsk, gdzie od kilku lat opiekę duszpasterską sprawuje ksiądz Jan Podobiński.
Dlaczego tam? Otóż z trzech powodów. Po pierwsze jest to największe skupisko polskie na Ukrainie. Po drugie, według danych urzędowych to najbiedniejszy powiat w całym państwie, a po trzecie, praktycznie nie dochodzi tam żadna pomoc z Polski.
Poludniowo - wschodnia część województwa żytomierskiego, okolice Romanowa, Baranówki, Perszotrawińska, Połonnego i Miropola to tereny starej polskiej kolonizacji, pochodzącej jeszcze z okresu I Rzeczypospolitej. Na tych obszarach majątki posiadali Dzieduszyccy, Rostworowscy i wiele innych polskich rodów szlacheckich. To z ich fundacji powstawały pierwsze kościoły katolickie na tych terenach, szpitale i szkoły. W 1925 roku ze względu na duży odsetek ludności polskiej (70 %) sowieci powołali tu polski rejon narodowościowy imienia Juliana Marchlewskiego potocznie zwany Marchlewszczyzną. W tamtym okresie ta jednostka terytorialna liczyła około 40 tysięcy Polaków i składała sie z 96 wsi i miasteczek. Kwitło tu wówczas polskie szkolnictwo. Działało ponad 80 szkół.
Obecnie statystyki są niższe ale nawet według danych konsularnych obwód żytomierski zamieszkany jest przez 50 000 Polaków, z których większość mieszka właśnie w okolicach Perszotrawinska, Miropola i Romanowa.
Do księdza Podobińskiego dotarliśmy w poniedziałek. Perszotrawińsk to nie jest ani wieś ani miasteczko. Zgodnie z sowiecką nomenklaturą tego typu siedlisko nosi nazwę STM czyli "sieło typu miesta". Oznacza to wieś typu miejskiego. Mieszka tu około 4000 ludzi z czego 800 osób jak twierdzi ksiądz Jan to Polacy. Sytuacja mieszkańców jest katastrofalna. W tym rejonie bezrobocie wynosi między 70 a 80 procent. Całe rodziny żyją ze skromnych rent lub emerytur dziadków i z uprawy przydomowych ogródków. W lato zbierają jagody i grzyby, wyrębują las i to co mogą sprzedają na targu. Kto tylko ma możliwość wyjeżdża stąd do miasta lub za granicę w poszukiwaniu lepszych perspektyw. Nie jest to owocem wschodniej apatii tylko brakiem jakiejkolwiek alternatywy. Na tych terenach nie ma żadnych zakładów produkcyjnych a urodzajny czarnoziem z którego słynie Ukraina, ustapił tu pola piaskom. Kołchozy które istniały w tej okolicy do lat 90 natychmiast po rozpadzie ZSRR upadły.
Ksiądz Jan nie może się jednak nachwalić swoich parafian. Polacy uczęszczają na katechezy i msze, które odbywają się w języku ojczystym. Dużą popularnością wśród dzieci cieszą się zajęcia języka polskiego prowadzone przez siostry zakonne. Od 5 lat, rokrocznie odbywają się konkursy parafialne chórów, w których uczestniczą i dzieci i dorośli. Łzy kręciły się w oczach kiedy oglądałem na wideo schludnie choć biednie ubranych ludzi śpiewających polskie kolędy. Parafianie mimo iż ubodzy, są hojni. W 1990 w połowie sfinansowali budowę kościoła oraz dołożyli do budowy budynku katechetycznego, w którym odbywają się zajęcia z dziećmi.
- Jak wygląda tu opieka medyczna? Zapytałem księdza Jana.
Ksiądz, ma wiadomości z pierwszej ręki. Kilka lat temu przypłacił zdrowiem swoją działalność na Ukrainie, dostając zawału. Mógł wtedy naocznie przekonać się o warunkach ukraińskiej służby medycznej.
- Nasz szpital ma 100 łóżek, ale za to prawie żadnego innego sprzętu. Nawet basen i kaczka jest tylko jedna. Kiedy leżałem podłączony do aparatury, pochodzącej z czasów Chruszczowa, co jakiś czas odłączano mnie ponieważ sprzęt potrzebny był innemu pacjentowi.
- A co z lekarstwami, sprzętem opatrunkowym, strzykawkami?
- Za wszystko musiałem płacić. Za prześcieradła, opiekę pielęgniarek, strzykawki, dosłownie zanim podano mi jakikolwiek lek musiałem wcześniej wyciągać portfel. Ja byłem w tej szczęśliwej sytuacji że miałem pieniądze, ale co ma zrobić większość która nie ma nic?
Księdzu marzy się otwarcie w budynku przykościelnym salki dla dzieci, w której mogłyby korzystać z komputerów.
- Te dzieci nie mają tu żadnych rozrywek, w tym mieście nic nie ma. Stąd trudno się wyrwać, ale jeżeli komukolwiek ma się udać to musi mieć jakiś kontakt z aktualnym światem. Ale skąd mam wziąć komputery? Skąd przede wszystkim wezmę na to pieniądze ?
Z Perszotrawinska ruszyliśmy do księży sercanów działających w pobliskim Romanowie, dawnym Dzierżyńsku. Jest to nieco większe siedlisko niż Perszotrawinsk ale w zasadzie niczym się nie różni. Przed miejscową szkołą ciągle straszy pomnik Dzierżyńskiego a w tak zwanym centrum Lenina. Miasteczko zmieniło nazwę z Dzierżyńska na Romanów w zeszłym roku, ludzie jednak ciągle używają starej. Tymczasem w Romanowie, bo tak brzmiała jego najstarsza nazwa mieszkał znany polski ród Rostworowskich. Mieli tu nawet olbrzmią rezydencję, wzorowaną na pałacu zimowym w Petersburgu, składającą się z 365 pokoi. Niestety w 1958 roku Sowieci zrównali ją z ziemią, wysadzając w powietrze. Szkoda tylko, że Ukraińcy dzisiaj nie są podobnie skwapliwi w usuwaniu pozostałości po herosach Sowieckiego Sojuzu.
Księża, Paweł i Ryszard mają pod sobą oprócz Romanowa jeszcze 17 innych wsi, do których jeżdżą wygłaszać msze i chodzić po kolędzie. Ich doświadczenia przypominają to co o swoich parafianach mówił ksiądz Jan. Wielka nędza materialna i jeszcze większe serca.
- Kiedy budowaliśmy ten kościół, babcie przychodziły tu nosić cegły, musieliśmy je przepędzać. Niektóre oddawały ostatni grosz, sprzedawały swoje jedyne źródło dochodu - krowę, tylko po to żebymieć kościół, w którym msza byłaby po polsku.
Księżom również brakuje wszystkiego. Potrzebne są lekarstwa, podstawowa aparatura medyczna jak ciśnieniomierze, materiały opatrunkowe, szczoteczki do zębów. Zresztą, nie ma sensu wypytywać o potrzeby tej ludności. Ksiądz Ryszard opowiedział, że tu w okolicach było kiedyś wiele łabędzi. Teraz już nie ma. Dlaczego? Wyłapano je i zjedzono. Podstawowym produktem spożywczym jest chleb. Je się go do wszystkiego, żeby oszukać głód. Na przykład do zupy składającej się z samych ziemniaków i makaronu. Oprócz tego znowu grzyby i jagody. To co uda się zebrać w lesie. Czasami jajka, a w najwieksze święta zabija się kurę.
- Kiedy z okazji któryś świąt chcieliśmy podarować coś parafianom, niczym nie mogliśmy się podzielić. Po prostu nic nie mieliśmy. Udało nam się różnymi sposobami załatwić mydło. Kiedy rozdawaliśmy je pod kościołem mówiąc, że to od rodaków z Polski, wybuchł płacz. Kiedy się zapytaliśmy dlaczego płaczą odpowiedzieli: z Polski? To tam ktoś o nas jeszcze pamięta?
Ksiądz Ryszard polecił nam aby następnego dnia rano pojechać po okolicznych wsiach. W każdej mieszka koło 100 do 200 osób polskiego pochodzenia. Staraniem księży otwarto w nich szkółki, w których siostry zakonne uczą polskiego. Niedużo, tylko kilka godzin w tygodniu. Na zajęcia przychodzą zazwyczaj wszystkie dzieci. W jednej wsi 30, w drugiej 50, w innej 70. To jedyny kontakt z polską kulturą i historią jaki mają dzieci. Brakuje podręczników, nie ma książek po polsku.
- Kiedy staraliśmy się uprosić o podręczniki albo książki przysyłano nam jakieś stare z lat 50. Po prostu biblioteki czyściły swoje zasoby. Podręczniki, które przysyłano to była zazwyczaj matematyka, chemia lub fizyka. Po co nam to?
Siostry uczą nie tylko polskiego. Przekazują wiedzę o polskiej kulturze, o historii i geografii. Mówią o wielkich polskich postaciach o znanych rodach i osobach zasłużonych dla Polski i świata. Są tak naprawdę jedynym oknem na świat dla tych wiejskich dzieci, które czasami nie widziały niczego więcej oprócz swojej wsi. Odległości między poszczególnymi siołami są bowiem duże. W ogóle podróże w tych okolicach są czymś niezwykłym. Ksiądz Ryszard opowiadał, że kiedy jest brzydka pogoda a drogi nieprzejezdne z powodu błota, dzieci idą do sklepu z butami w ręku. Nie chą ich zniszczyć bo to zazwyczaj jedyna para, a na drugą nikt nie da im pieniędzy.
Rano, razem z siostrą zakonną pojechaliśmy do Żółtego Brodu. Typowa w tych okolicach wieś ulicówka, do której prowadzi 15 kilometrów błotnistych, pełnych wertepów dróg. Dalej nie ma już nic. Dosłownie. Droga kończy się na ścianie lasu, trzeba zawrócić.
Przejeżdżając po tej prowincji widzi się krajobraz zdegenerowany. Drogi dziurawe jak szwajcarski ser. Wszechobecne błoto, ludzi w podartych ubraniach, zapadłe drewniane chatynki, kryte i ogacone słomą. Okna pokryte sianem lub prawie w całości zabite aby nie uciekało ciepło. Starodawne żurawie nad studniami. Furmanki - jedyny środek transportu w tych okolicach. Tak wygląda pejzaż cywilizacyjny tych okolic w XXI wieku.
Wieś składa się z 40 chat. Większość drewnianych. Wokół jak okiem sięgnąć sosnowe lasy. Znak że to gleba, na której niewiele wyrośnie. Wchodzimy do pierwszego domostwa. Na zewnątrz żuraw a w środku pani Teofila. Ma 84 lata. Na te tereny przyjechał jej dziadek jeszcze w XIX wieku. Ona sama skończyła tylko 3 klasy szkoły podstawowej, ale kiedy odezwała się mówiła niegorzej od ludzi mieszkających w Polsce i mających stały kontakt z językiem. Jedyne co ją odróżniało to kresowy akcent. Cieszy się, że odwiedzili ją goście z Polski. Kapią łzy, wzruszenie. Nam też jest jakoś dziwnie. Żegnamy się.
Niestety musieliśmy szybko wracać, nasza podróż dobiegała końca. Chcieliśmy jeszcze za dnia przejechać przez ukraińsko - polską granicę. Żal było zostawiać tych ludzi, ale szybko podjeliśmy wspólnie twarde postanowienie. Musimy tu wrócić. Chcemy przywieźć tym ludziom lekarstwa, sprzęt medyczny, książki, komputery, środki czystości. Przyjedziemy z lekarzami.
Do zobaczenia Pani Teofilo, widzimy się za 2 miesiące w marcu!
Źródło: "Expatria.pl"
|
|
Nie ponosimy odpowiedzialności za treść komentarzy
|
. |
|
|
|
'~Anonim' o 2008-01-13 10:49:57 |
[ |
Zgłoś |
] |
|
|
Niesamowity artykuł. Podróżuje na Ukrainę i widzę jak żyją miejscowi. Moje doświadczenia z polakami kończą sie na Lwowie. Widzę biednych ludzi w polskich kościołach lwowskich, widzę polaków z Mościsk i przyległych wiosek przygranicznych, ale teraz rozumiem, że to tylko wierzchołek góry - i to chyba ten "najbogatszy". Słowa uznawania dla autora tego tekstu. Dziękuje za przybliżenie mi prawdziwego ciężkiego losu polaków z kresów. |
|
Mój związek z Żóltym Brodem |
|
|
|
'~Janek' o 2009-12-07 11:36:14 |
[ |
Zgłoś |
] |
|
|
Przeczytałem ten artykuł bardzo uważnie. Moi dziadkowie ze strony mamy pochodzą właśnie z tych okolic. Żółty Bród - wieś w której mieszkali w czasie wojny, a gdzie rodzina babci, Marii Rudnickiej posiadała majątek ziemski. Wraz z mężem Dionizym, także Rudnickim ( z Żytomierza) osiedlili się w Polsce po wojnie. Jestem bardzo ciekaw, kto z rodziny ciągle tam mieszka, a my nic o tym nie wiemy. Jeżeli ktoś dysponuje informacjami, proszę o kontakt na adres mailowy jansen1@o2.pl. POzdrawiam Janek |
|
dawne woj żytomierskie |
|
|
|
'~Dasia' o 2010-08-01 02:48:10 |
[ |
Zgłoś |
] |
|
|
z związku z prowadzonymi prze zemnie badaniami genealogicznymi trafiłam na ten artykuł i jestem nim bardzo wzruszona.Wprawdzie znam trochę sytuacje ale to co czytam to nie mieści mi się w głowie. |
|
dawne woj żytomierskie |
|
|
|
'~Dasia' o 2010-08-02 15:45:48 |
[ |
Zgłoś |
] |
|
|
W nawiązaniu do poprzedniego mojego komentarza poszukuję osób o nazwisku Chycki (Hicki)herbu Gryf z miejscowości danwego województwa żytomierskiego.Przodek rodu Marek Chycki z żoną NN Sobieską panował w powiecie żytomierskim 1646r.
Z prowadzonych badań tego rodu ,wiadomo,iż wspomniany Marek Chycki herbu Gryf był żonaty prawdopodobnie z Anną Sobieską z linii królewskiej. Dlatego tą drogą zwracam się o pomoc w dalszych moich poszukiwaniach.
Interesują mnie wszelkie informacje na temat tego nazwiska lub herbu.Być może żyją potomkowie tej linii gdzieś tam w tych okolicach lub ktoś napotkał sie z tym nawiskiem w jakiś źródłach historycznych czy tez podaniach. ·przeczytaj dalszy ciąg komentarza· |
|