SONDAŻ
Czy lubisz nieść pomoc dzieciom?
|
|
|
Wtorek, 14 Lipca 2009
U przyjaciół w Bogdanowie
W ostatni weekend Expatria po raz kolejny odwiedziła Białoruś. Tym razem naszym celem była wioska Bogdanowo i znajdujący się w niej pewien szczególny dom dziecka.
|
Członkowie Expatrii z dziećmi z rodzinnego domu dziecka w Bogdanowie
|
Fot. Archiwum
|
Dla tych, którzy nie odwiedzają naszej strony regularnie przybliżę w paru słowach to miejsce. Bogdanowo leży na pogranicy Mińszczyzny i Grodzieńszczyzny we wschodniej Białorusi. To średniej wielkości wioska położona pośród pól i lasów 20 kilometrów od Wołożyna. W wiosce jest kościół, szkoła i kołchoz, w którym pracują mieszkańcy. Kiedyś, przed wojną, w Bogdanowie znajdował się dworek rodziny Ruszczyców, po którym pozostały tylko fundamenty i kilka starych, parkowych lip.
Na skraju wioski przycupnął dom inny niż wszystkie. Średniej wielkości, z kapliczką Matki Boskiej, zadbanym podwórkiem i kilkoma drewnianymi zabudowaniami gospodarczymi. Za domem rośnie sad a nieopodal w równych grządkach zielenią się ogórki, sałaty i różne zioła. To bogdanowski dom dziecka. Napisałem, że inny niż wszystkie ponieważ jest to placówka rodzinna. Tego typu instytucje są na Białorusi niezwykle rzadkie. Standardem są olbrzymie kompleksy, w których mieszka ponad setka dzieci. Największy, w którym byłem miał ponad 300 podopiecznych! W przypadku tych kolosów trudno mówić o cieple, bliskości, rodzinnej atmosferze. Czyli o tym wszystkim co tak bardzo potrzebne jest dzieciom, zwłaszcza tak doświadczonym przez los jak mieszkańcy domu dziecka.
Dom w Bogdanowie prowadzą dwie Polki urodzone na Białorusi - Helena Dworecka i Teresa Czarniawska. To one przygarnęły: Tatianę, Denisa, Paulinkę, Janka, Alesię, Mikołaja i Aleksandrę. Część z nich wzięły z domu dziecka a część zabrały prosto z ulicy. Rodzice niektórych z tych dzieci żyją, tyle tylko, że ze względu na tryb życia, który prowadzą utracili prawa rodzicielskie, są w więzieniu lub po prostu nie obchodzi ich los własnych dzieci. To niestety częsty przypadek na terenach byłego ZSRR.
Początki bogdanowskiego domu były ciężkie. Budynek w którym mieszkają dzisiaj był stary, zaniedbany i za mały na przyjęcie dzieci. Pani Helena włożyła mnóstwo wysiłku aby doprowadzić go do dzisiejszego stanu. Ponieważ nie miała pieniędzy na zatrudnienie robotników, własnymi rękami rozbudowywała dom. Nosiła worki z cementem, belki i cegły. Teraz budynek jest już skończony. Jest w nim czysto, przytulnie i schludnie a dzieci mają własne pokoje.
W zeszłym roku odwiedziliśmy dom w Bogdanowie zawożąc ubrania, obuwie i książki. Kilka miesięcy później pani Helena wraz z dwójką dzieci przyjechała do Warszawy. W szpitalu w Dziekanowie Leśnym umieściliśmy wówczas Janka i Aleksandrę, którzy przeszli tam badania i niezbędne leczenie. W tym roku postanowiliśmy zawieźć dzieciom cztery rowery oraz dwa komputery wraz z programami edukacyjnymi. Bogdanowska szkoła znajduje się kilka kilometrów od domu. Ponieważ kilkoro z dzieci po wakacjach zaczyna naukę w pierwszej klasie rowery będą jak znalazł.
Do Bogdanowa wyruszyliśmy w piątek. Po przekroczeniu granicy pojechaliśmy do Grodna gdzie spotkaliśmy się z przemiłą panią konsul Katarzyną Grzechnik a następnie przez Grodzieńszczyznę ruszyliśmy w stronę Bogdanowa. Dotarliśmy tam już po zmroku, o jedenastej wieczorem. Pomimo późnej pory na ganku czekały na nas wszystkie dzieci. Powitaniom nie było końca. Po rozdaniu drobnych podarków i wyładowaniu samochodu, zjedliśmy przygotowaną przez panie kolacje i poszliśmy spać.
Następnego dnia od samego rana zajęliśmy się składaniem rowerów, podłączaniem komputerów i zabawą z dziećmi.
|
Na pierwszym planie Alesia. Z tyłu siedzą Denis, Janek i Mikołaj
|
Fot. Archiwum
|
Dom w Bogdanowie jest niemal w pełni samowystarczalny. Panie hodują króliki, uprawiają ziemniaki i inne warzywa. W gospodarstwie starają się pomagać dzieci. Oczywiście na tyle, na ile umieją. Zmywają naczynia, karmią króliki, wyrzucają śmieci, sprzątają w swoich pokojach. Każde ma jakieś zadania. Niestety, nie wszyscy mieszkańcy Bogdanowa doceniają ofiarność obu pań. Już kilka razy do lokalnych a nawet centralnych władz docierały anonimowe paszkwile na sposób, w jaki obie panie prowadzą dom. To pewnie dlatego, że dzięki ciężkiej pracy jest to najładniejszy i najbardziej zadbany budynek w wiosce, a dzieci w nim mieszkające mają nierzadko lepsze warunki życia niż ich rówieśnicy mieszkający w Bogdanowie i posiadający pełne rodziny. Donosy sprowadziły na bogdanowski rodzinny dom dziecka pasmo nieprzyjemnych kontroli. Kilka razy obie panie odwiedziła milicja, robiono rewizje, sprawdzano w jakich warunkach żyją dzieci. Wizyty umundurowanych panów kojarzą się dzieciaczkom jak najgorzej. Kilkoro z nich pamięta odwiedziny milicjantów z okresu zanim trafiły do domu w Bogdanowie. Te wspomnienia nie należą do przyjemnych.
Ostatnia wizyta urzędników miała miejsce dwa tygodnie temu. Pani Helena ma nadzieje, że już się nie powtórzy bo przecież ile razy można kontrolować jeden dom? Perspektywy są jednak niewesołe. Jeden z urzędników stwierdził, że pomimo iż bogdanowski dom jest prowadzony perfekcyjnie, to ze względu na donosy znalazł się na ministerialnej czarnej liście. Co to oznacza? Nie wiadomo. Perspektywa zamknięcia bogdanowskiego domu przeraża zwłaszcza dzieci. Po każdej wizycie milicjantów ze łzami w oczach pytają panią Helenę czy będzie musiała je oddać z powrotem do sierocińca.
W ostatnią sobotę nie było jednak czasu na smutki. Dzieciaki bawiły się komputerem, oglądały filmy rysunkowe, które im kupiliśmy - w końcu większość z nich nigdy nie była w kinie - a my zostaliśmy oprowadzeni po okolicach. Odwiedziliśmy pobliskie Olszany z ruinami zamku Sapiehów, niedalekie Boruny gdzie w odrestaurowanym kościele znajduje się obraz Matki Boskiej Pocieszycielki Strapionych, do którego odbywają się pielgrzymki z całej Białorusi oraz Krewę, słynną z podpisania Unii Krewskiej w 1385 roku. Wieczorem wraz z dziećmi aż do zapadnięcia zmroku siedzieliśmy przy ognisku, zajadając się kiełbaskami, rozmawiając i słuchając opowieści o życiu na Białorusi. Następnego dnia, gorąco żegnani przez wszystkich mieszkańców rodzinnego domu dziecka z mocnym postanowieniem powrotu do Bogdanowa wyjechaliśmy w stronę polsko - białoruskiej granicy.
Konrad Pruszyński
Źródło: "Expatria.pl"
|
|
Nie ponosimy odpowiedzialności za treść komentarzy
|