SONDAŻ
Czy lubisz nieść pomoc dzieciom?
|
|
|
Poniedziałek, 22 Września 2008
Przez Litwę, Białoruś, Rosję i Ukrainę
VIII Rajd Katyński dobiegł końca. W tym roku 70 motocykli i 4 furgony przejechały około 5000 kilometrów. Trasa była o 1000 km krótsza niż w ubiegłym roku ale emocji o wiele, wiele więcej.
|
W domu dziecka w Bogdanowie
|
Fot. Archiwum
|
Tym razem nasz szlak wiódł przez Litwę, Białoruś, Rosję i Ukrainę. Odwiedziliśmy w kolejności: Wilno, Mejszagołę, Bogdanowo, Miory, Orszę, Smoleńsk, Katyń, Twer, Moskwę, Kozielsk, Kijów, Berdyczów, Brahiłów, Kamieniec Podolski, Lwów. Tyle miejsc, tyle kilometrów, tylu spotkanych ludzi!
W tym roku obiecałem sobie robić notatki - bo tylko w ten sposób można w pełni ogarnąć tę dwutygodniową przygodę. Bez zdjęć, bez zapisków pamięć łatwo płata psikusy a człowiek zaczyna sie gubić. Jak nazywała sie wioska gdzie spotkalismy najstarszego żyjącego księdza na Litwie? Kto i gdzie postawił pierwszy pomnik Jana Pawła II na Białorusi? W którym kraju leżał ten zaniedbany, malowniczy cmentarz? Po powrocie, próbując zebrać myśli na wiele z tych pytań trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Życie na Rajdzie toczy się bowiem innym rytmem.
Rajd to wielkie emocje, wzruszające spotkania, nieustanna podróż, problemy z motocyklami, nocne rozstawianie namiotów, msze, zmiany pogody, piękne pejzaże. Tempo jest duże. Wydarzenia następują jedno za drugim, jakby to była jakaś kolejka górska, którą montuje się w parkach rozrywki. Dla kogoś kto w swoim zwykłym, powszednim życiu pracuje np za biurkiem ilość bodźców jest niemal obezwładniająca. Aby uporządkować te wrażenia potrzebne są przynajmniej zdjęcia. Bez nich i bez wysiłku by wszystko to raz jeszcze sobie przypomnieć i samemu sobie opowiedzieć ciężko byłoby stworzyć jakąś spójną, chronologiczną relację.
Paradoskalnie jeszcze trudniej stworzyć opowieśc o Rajdzie, która byłaby wspólna dla wszystkich uczestników. Chociaż każdy z nas przejechał mniej więcej tę samą trasę, nocował w tych samych miejscach i widział te same cmentarze jego Rajd może być zupełnie inny niż mój Rajd. Bo Rajd Katyński to różne motywacje, różne oczekiwania i różne priorytety.
Dla jednych najważniejsze było oddanie hołdu polskim oficerom pomordowanym na Wschodzie - udział w mszy na grobach w katyńskim lesie, w Miednoje, w Bykowni. Dla innych rajd to po prostu męska przygoda - wyprawa po bezdrożach Białorusi, Rosji, Ukrainy. Część przyjechała by na własne oczy zobaczyć miejsca, które są tak ważne dla zrozumienia sensu polskiej historii i które pojawiają się na kartach najsłynniejszych dzieł literackich. Inni z kolei chcieli spotkać się z żyjącymi na Wschodzie Polakami. Porozmawiać z nimi, dowiedzieć się jak żyją, wspólnie zaśpiewać polskie piosenki i wesprzeć ich dobrym słowem oraz podarunkami. Taki właśnie był mój Rajd Katyński. A w jego trakcie ze szczególnym wzruszeniem wspominam zwłaszcza jedną wizytę.
Otóż spotkanie, które wywarło na mnie największe wrażenie miało miejsce w Bogdanowie na Białorusi gdzie Pani Helena Dworecka wraz z Teresą Czarniawską prowadzą mały, rodzinny dom dziecka. O obu paniach i prowadzonej przez nie działalności dowiedziałem się z listu, które wysłały do mnie kilka miesięcy temu. W liście tym prosiły o pomoc w leczeniu pozostających pod ich opieką dzieci. List wywarł na mnie takie wrażenie, że postanowiłem dotrzeć do obu pań pomimo, że tego dnia pozostali uczestnicy Rajdu mieli zaplanowaną inną trasę. Wraz z kilkoma motocyklistami i furgonem Stowarzyszenia Expatria od razu po przekroczeniu granicy litewsko - białoruskiej ruszyliśmy w stronę Bogdanowa.
Bogdanowo to wioska położona niedaleko Wołożyna i składająca się z kilkudziesięciu domów. Prowadzi do niej szutrowa droga, która choć malownicza od jesieni do wiosny staje się trudna do sforsowania. W Bogdanowie mieszka około 100 osób, jest jeden mały sklepik i kościół. Przed wojną znajdował się tu jeszcze dwór oraz park - wioska należała bowiem do rodziny Ruszczyców, z której pochodził między innymi znany polski malarz Ferdynand Ruszczyc. Niestety po zajęciu Białorusi przez Sowietów dwór został rozebrany a okalający go park wycięty. Jedyną pozostałością świadczącą o polskiej przeszłości jest zadbany cmentarzyk, na którym pochowani są członkowie tego zasłużonego dla polskiej kultury rodu. I choć materialnych pozostałości po Ruszczycach zachowało sie niewiele to wciąż żyją oni w pamięci najstarszych mieszkańców wioski, którzy wspominają ich jako zacnych i prawych ludzi.
Obie Panie wiedziały, że do nich przyjedziemy i od samego rana wraz z dziećmi czekały na nasz przyjazd. Kiedy dotarliśmy na miejsce przyjęły nas obiadem a my odwdzięczyliśmy się wożąc dzieci motocyklami i przekazując im podarunki pozyskane od sponsorów: gry edukacyjne, książeczki, zabawki, słodycze i ubrania. Po obiedzie Pani Helena i Teresa opowiedziały nam historię domu oraz każdego z żyjących w nim dzieci.
Początkowo dom był przeznaczony dla starszych pań z okolic Bogdanowa, które miały w nim dożywać swoich ostatnich dni. Pani Helena trafiła tu z drugiego końca Białorusi spod granicy białorusko - ukraińskiej. Znajomy ksiądz, który znał sytuację w Bogdanowie poprosił ją o pomoc w opiece nad mieszkającymi tu kobietami. Kiedy po kilku latach kolejne pensjonariuszki umierały a dom pustoszał pani Helena szykowała się do wyjazdu. Wtedy to robiąc zakupy w miejscowym sklepie spotkała Alesię. Dziewczynka bezskutecznie próbowała wyprosić od obsługującej ekspedientki coś do jedzenia. Pani Helena wzięła dziewczynkę za rękę i zaprosiła do domu na obiad. Okazało się że Alesia mieszka w lesie, w szałasie, który sama sobie zbudowała. Dziewczynka uciekła z domu ze strachu przed rodzicami - alkoholikami, którzy znęcali sie nad nią i głodzili ją. Alesia była pierwszym dzieckiem, które Pani Helena przygarnęła. Teraz w domu Pani Heleny mieszka ośmioro dzieci (historię każdego z nich można przeczytać pod poniższym linkiem: http://expatria.pl/index.php?stsid=262 ) oraz Pani Teresa Czerniawska, która na prośbę Pani Heleny trzy lata temu przyjechała do Bogdanowa pomagać w opiece i wychowaniu dzieci.
Od momentu kiedy Pani Helena przyjechała do Bogdanowa dom się rozrósł. Obie Panie rozbudowały dom dosłownie własnymi rękami (co niestety okupiły utratą zdrowia) - tak by dzieci miały własną przestrzeń i nie musiały mieszkać w jednym pokoju.
Ilość trudności, które musiały pokonać aby doprowadzić swoje gospodarstwo do obecnego stanu jest nieprawdopodobna. Patrząc na nie aż trudno było uwierzyć, że dwie kobiety były w stanie poradzić sobie z tyloma przeciwnościami, wśród których brak pieniędzy i nieżyczliwość otoczenia należały do najbłahszych problemów, z którymi musiały sobie radzić. Całą opowieść Pani Heleny nagraliśmy na wideo i już wkrótce umieścimy na stronach Expatrii.
Wyjeżdżaliśmy stamtąd z żalem. Atmosfera tego domu - tak daleka od tego co można spotkać w innych domach dziecka, radość dzieci, które pierwszy raz w życiu jeździły motocyklami, wzruszająca opowieść Pani Heleny o walce o przetrwanie tego domu i o kolejne dzieci to wszystko zachowam w pamięci nawet wówczas gdy pozostałe rajdowe wrażenia zaczną się zacierać.
Podobnie długo będę wspominać spotkania z Polakami na Wileńszczyźnie, w białoruskich Miorach i ukraińskim Brahiłowie. Wszędzie tam spotykaliśmy bowiem ludzi, którzy o polskiej tożsamości nigdy nie zapomnieli, pomimo iż za przyznawanie się do bycia Polakiem w okresie ZSRR płaciło się poczuciem upokorzenia, strachem a nierzadko utratą szansy na lepsze stanowisko.
Teraz, choć nikt nie odmawia im prawa do bycia Polakami wielkim problemem stała się ciężka sytuacja materialna. Polska mniejszość na Białorusi czy Ukrainie zamieszkuje bowiem prowincję gdzie bezrobocie jest wysokie a pomoc państwa niemal nieobecna. Dlatego tak ważne są te wieczory kiedy spotykamy się z nimi przy ognisku, rozmawiamy i wspólnie śpiewamy stare, żołnierskie piosenki. Dodajemy im w ten sposób otuchy a sami zostajemy obdarowani opowieściami, które stanowią kolejny fragment polskiej historii.
To był mój drugi Rajd Katyński. Następny dopiero za rok.
Konrad Pruszyński
Źródło: "Expatria.pl"
|
|
Nie ponosimy odpowiedzialności za treść komentarzy
|