SONDAŻ
Czy lubisz nieść pomoc dzieciom?
|
|
|
Wtorek, 18 Września 2007
VII Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński - reportaż
Mija przeszło tydzień od zakończenia Rajdu Katyńskiego. W pracy jestem od poniedziałku, wciąż bezskutecznie próbując odrobić zaległości spowodowane 14 dniową nieobecnością - bo tyle trwała cała wyprawa. Cóż, po takiej dawce intensywnych przeżyć trudno jest się skupić i zacząć pracę jak gdyby nigdy nic. Myślami wciąż jestem na Rajdzie.
 |
|
Fot. Archiwum
|
W zasadzie ilość przejechanych kilometrów, nazwy miast i miasteczek, w których byliśmy nie oddaje specyfiki tej wyprawy. Dla porządku jednak postaram sie je chronologicznie wymienić: Warszawa, Żółkiew, Lwów, Zbaraż, Buczacz, Jazłowiec, Okopy Św. Trójcy, Chocim, Kamieniec Podolski, Bar, Berdyczów, Kijów, Charków, Kursk, Moskwa, Twer, Miednoje, Ostaszków, Smoleńsk, Katyń, Mińsk, Iwieniec, Nowogródek, Wołkowyska. W sumie przejechaliśmy przez trzy kraje - Ukrainę, Rosję, Białoruś i według wskazań licznika mojego Triumpha zrobiliśmy 6180 kilometrów.
Ilość wrażeń była tak duża, że nawet teraz trudno je uporządkować. Bo to i nowe znajomości i trudy podróży po wschodniej Europie; wizyty w wielkich metropoliach - Kijowie, Moskwie, Charkowie i przejazd przez wyludnione wioski, które trudno znaleźć nawet na dokładnych mapach; uroczyste msze na grobach polskich oficerów i uciążliwość codziennego rozbijania i składania namiotów; spotkania z miejscowymi Polakami i długie postoje na granicach, stacjach benzynowych i poboczach. Jednego jestem pewny. Za żadne skarby świata nie zamieniłbym Rajdu na pięciogwiazdkowy hotel Mauritiusu, Kuby czy Egiptu. Po prostu nie warto.
W założeniach organizatorów Rajd ma być podróżą poświęconą pamięci. Pamięci o polskiej historii, o zbrodniach komunizmu, o tysiącach zabitych w 1940 roku oficerów i o naszych zobowiązaniach wobec nich. Wielu z uczestników, choć na pewno nie wszyscy, wzięło udział w wyprawie głównie po to aby zapalić znicz i zmówić modlitwę nad żołnierskimi mogiłami. Te chwile spędzone na cmentarzach w Piatichatkach, Miednoje i Katyniu motocykliści na pewno zapamiętają na długo. Wszystkie kompleksy cmentarne, które odwiedziliśmy są położone w niedużych zagajnikach, w sporym oddaleniu od ludzkich siedzib. To odosobnienie było potrzebne NKWD-zistom aby świadkiem ludobojstwa nie był nikt postronny. Teraz wysokie sosny szumiące nad rdzawymi tabliczkami z nazwiskami i stopniami zabitych utrudniają wyobrażenie sobie grozy sprzed 68 lat.
Na cmentarze docieraliśmy zwykle przed zmrokiem. Potem, przy świetle palących się zniczy i trzymanych w rękach pochodni uczestniczyliśmy we mszach koncelebrowanych przez księdza Marka Dożko, zapalonego motocyklistę i stałego uczestnika kolejnych edycji Rajdu Katyńskiego. Po mszach wracaliśmy na teren naszego namiotowego miasteczka gdzie do późnych godzin nocnych przy ognisku śpiewaliśmy wojskowe piosenki. Ponieważ nasze obozowiska zorganizowane były w pobliżu nekropolii wieczorem można było zaobserwować opuszczające teren biwaku niewielkie grupy motocyklistów, którzy raz jeszcze chcieli zobaczyć cmentarz, odczytać umieszczone na tabliczkach nazwiska pomordowanych, czy tylko przejść się i podumać wśród oświetlonych blaskiem zniczy zbiorowych mogił.
A rano dzień zaczynał się znowu. Pobudka, prędkie śniadanie, kawa, krótka odprawa i w drogę. Podzieleni na mniejsze grupy pokonywaliśmy odcinki od 300 do 500 kilometrów. Spotykając się w punktach wyrównania wymienialiśmy uwagi z drogi, robiliśmy drobne naprawy swoich motocykli i dzieliliśmy się refleksjami na temat spotkanych po drodze ludzi. W końcu ruszaliśmy dalej. Jako jedna grupa wjeżdżaliśmy do większych miast. Tak było na przykład w Kijowie. Konwojowani przez miejscową policję, w stuosobowej kolumnie przejechaliśmy przez centrum miasta. Niestety w pewnym momencie nasza grupa rozpadła się na kilka mniejszych i do miejsca noclegu w podkijowskiej Bykowni wielu z nas dotarło po zapadnięciu zmroku, ze sporym opóźnieniem.
Ale warto było się zgubić w Kijowie. Gdyby nie ten późniejszy przyjazd nie przeżyłbym wstrząsającego wrażenia z wjazdu na teren memoriału w Bykowni. Tuż za tabliczką oznaczającą wyjazd z Kijowa zjechaliśmy z głównej asfaltowej drogi w piaszczystą ścieżkę. Pojechaliśmy przez gęsty, wysoki las. W świetle motocyklowego reflektora z mgły, wyłaniały się sosny. Na ich pniach, na wysokości mniej więcej 2 metrów od ziemi zawiązano tradycyjne ukraińskie, haftowane ręczniki. Pomiędzy drzewami postawiono betonowe słupy, na których namalowano czarne krzyże. Troche dalej było widać pryzmy jasnego piasku okalające głębokie doły. Z tych dołów ukraińscy żołnierze wciąż wyciągają ciała pomordowanych rodaków. Czynności ekshumacyjne są bowiem prowadzone na terenie memoriału w Bykowni aż do dziś. Według szacunków historyków w podkijowskim lesie zakopano około 150 000 zamordowanych przez NKWD ludzi. Ostatnio znaleziono również zbiorowe mogiły, w których leżą oficerowie Wojska Polskiego z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Na tym miejscu w latach 70 radzieckie władze chciały wybudować dworzec autobusowy. Na szczęście z planów zatarcia śladów zbrodni nic nie wyszło. Obecnie cały kompleks to Państwowy rezerwat historyczno - memorialny "Groby Bykowni".
Ale Rajd to nie tylko msze i groby. Zobowiązania wobec zmarłych są ważne ale równie ważna, a nawet pod pewnym względami ważniejsza jest pamięć o tych Polakach, którzy wciąż żyją na Wschodzie. A żyje im się ciągle nielekko. Przez okres komunizmu byli traktowani jak ludność gorszej kategorii. Teraz, choć sytuacja polityczna jest o niebo lepsza wciąż cierpią niedostatek. Spotykaliśmy się z nimi na cmentarzach, na terenie rzymskokatolickich parafii, w konsulatach, w domach i szkołach polskich. Śpiewaliśmy razem piosenki, woziliśmy dzieciaki motocyklami i rozmawialiśmy. Oprócz gestów wyłącznie symbolicznych chcieliśmy pozostawić też coś namacalnego. Dlatego przekazaliśmy pochodzący od prywatnych firm - sponsorów Rajdu - sprzęt sportowy, polskie książki, zeszyty, przybory szkolne, słodycze i zabawki. Wśród obdarowanych znaleźli się Polacy z Żółkwi, Lwowa, Baru, Berdyczowa, Kamieńca Podolskiego, Smoleńska i Wołkowyska. Wiele rzeczy trafiło do instytucji prowadzonej przez panią Teresę Sobol - dyrektorkę Domu Polskiego w Iwieńcu na Białorusi. Pani Sobol od około dwóch lat jest szykanowana przez białoruskie władze, które próbują doprowadzić Dom Polski w Iwieńcu do bankructwa. Tuż przed naszym przyjazdem kagiebiści znowu odwiedzili Panią Teresę życzliwie radząc aby nie przyjmowała u siebie motocyklistów i zamknęła Dom Polski na cztery spusty. Na szczęście Pani dyrektor nie należy do bojaźliwych i wraz z polskim konsulem zgotowała nam gorące przyjęcie goszcząc nas w kierowanej przez siebie placówce.
I znowu myliłby się ktoś kto chciałby zarzucać Rajdowi, że jest wyprawą skierowaną wyłącznie do Polaków. W Miednoje już któryś rok z rzędu motocykliści odwiedzili szkołę internat, w której codziennie przebywa i uczy się ponad setka rosyjskich dzieci - głównie z rodzin dotkniętych alkoholizmem. Tam również zostawiliśmy dary i przewieźliśmy dzieciaki na motocyklach wokół szkolnego dziedzińca. Podobnie w Smoleńsku gdzie odwiedziliśmy szpital dla ciężko chorych rosyjskich dzieci. Odwdzięczyły się nam za dary i wożenie - śpiewem i tańcem. I to jest kolejna wartość tego Rajdu.
I tylko szkoda, że tak piękna inicjatywa, która jest czymś więcej niż pielgrzymką, która jest wspaniałą przygodą organizowaną przez fantastycznych ludzi wciąż jest traktowana przez media jako niewarta uwagi ciekawostka. Im dłużej tak będzie tym dłużej przeciętni ludzie będą utożsamiać motocyklistów wyłącznie z niewielką liczebnie grupą wariatów jeżdżących po centrach polskich miast z prędkością ponaddźwiekową.
Konrad Pruszyński
Źródło: "Expatria.pl"
|
|
Nie ponosimy odpowiedzialności za treść komentarzy
|