Sylwester Ołdak

LINKI
SONDAŻ
Czy lubisz nieść pomoc dzieciom?
tak, bardzo
czasami
umiarkowanie
raczej rzadko
nie lubie
Strona główna › Reportaże
Piątek,   24 Października 2003

Chrystus Brachiłowski

Fot. Archiwum
Do Brachilowa, na Ukrainie, przyjezdzaja w czasie lata studenci, aby uczyc dzieci jezyka polskiego, historii, kultury polskiej. Dzieci jest w Brachilowie mase. W zadnej wsi nie widzialam tylu dzieci. Od rana zbieraja sie przed plebania, gdzie nauczycielki mieszkaja, siadaja przy stole wystawionym na zewnatrz pod oknami i czekaja. Maluja, rysuja, sluchaja opowiadan, spiewaja razem… Po tygodniu chodza za nauczycielka jak male gaski, gdziekolwiek sie ruszy. Nauczycielki nie maja juz wolnych chwil.

Nauczycielki, to poprostu studentki ostatnich lat historii, dziennikarstwa, polonistyki; pochodza z roznych uniwersytetow w Polsce. Piekna wakacyjna praca. A plebania, to nie zaden elegancki, wygodny do mieszkania budynek. Przypomina raczej koszary, gdzie mozna spac jak popadnie, bo wolnej podlogi jest duzo, mebli prawie zadnych. Ale jest kuchnia i lazienka, dosc prymitywne wprawdzie, bo nie zawsze jest woda, zas cieplej wogole brak, ale przeciez umyc sie mozna i nawet staw niedaleko.

Ksiadz sie cieszy, ze tak wlasnie teraz mieszka, bo do niedawna mieszkal sobie na cmentarzu w starej graciarni na narzedzia ogrodnicze.

Ksiadz, Franciszek Szczerbaty, jest skromny, przemieszkal na cmentarzu dobrych kilka lat. Trudnosci byly tylko z poczta. No, bo jaki podac adres, zeby mogly przychodzic listy? Juz latwiej byloby napisac: “Panie listonoszu, szukaj pan grobowca pana Kowalskiego - tam mieszkam”. Ale to tez byloby trudne, bo wszystkie wieksze grobowce sa w calkowitej ruinie.

Chodzac po cmentarzu i bez tej wiedzy, wpadlam do jednego grobowca i bylo po mnie, glowa mi tylko wystawala nad ziemia, a ze gaszcz chwastow byl tam wielki, to i glowy widac nie bylo z daleka. Ksiadz Franciszek zauwazyl nieobecnosc, wrocil na miejsce, gdzie mnie widzial ostatni raz i znalazl, znaczy, znalazl moja glowe wsrod gaszczu traw. Trzymalam sie klaczy i zwisajacych galezi, ktore - wpadajac - zdolalam ostatniej chwili zagarnac. Nogami nie dotykalam dna, ani bokow grobowca, poprostu wisialam sobie nad otchlania. Dziwne uczucie. Do tej pory nie moge zrozumiec, dlaczego wtedy nie krzyczalam, nie wzywalam pomocy. Zastanawialam sie tylko, jak dlugo te klacza zdolaja moj ciezar utrzymac i jak daleko pode mna jest dno grobowca. Wyciagalo mnie dwoch silnych chlopow i z trudem dali rade, bo sami nie mieli na czym stanac.

Na cmentarzu prawie same polskie nazwiska, bo tu byla kiedys Polska. Ale jest tez jedno francuskie: hrabiow Couffie, Klementyny i Gabriela. Ksiadz Franciszek opowiada, ze ta francuska para tu osiedla, tak im sie te strony spodobaly. Niektore nazwiska zatarte, inne dadza sie odczytac - Janina Polakowska, Zofia Jablonska, Henryk Zdanowski, Slobodzinska, Olejnik, Glowaccy, Sokolowska, Krot, Szczepanska, Siengielewicz, cala rodzina Kwasniewskich. Wlasnie przy grobie Kwasniewskich zdarzyl mi sie ten wypadek.

Jedynym dobrze utrzymanym i zadbanym grobem jest odrestaurowany niedawno, podobno przez Polski Konsulat, grob 11 zolnierzy 38-go Polku Piechoty poleglych podczas pierwszej Wojnie Swiatowej: krzyz, tablica, wmurowana plyta, kwiaty. Wszystko zreszta tonie tu w kwiatach, wysokich trawach i dzikich krzewach. Wsrod tej zieleni malowniczo wygladaja stare krzyze, resztki nagrobkow i kolumn. Ksiadz Franciszek pokazuje mi wejscie do najwiekszego cmentarnego grobowca. Tu ukryto i przechowywano dewocjonalia z kapilicy podczas dlugiego okresu komunizmu. -

- Wszystkie plutna rozpadly sie, gdy je wyjeto po latach - mowi.
- A gdzie ksiadz tu mieszkal? - pytam.
- O, tam - wskazuje w kierunku wyjscia - nie bylo tak zle, troche zimno. Po 5 latach parafianie wyprosili ten domek, w ktorym teraz mieszkam.

- A jak bylo z odprawianiem mszy w okresie komunizmu?
- Nie wolno bylo… czasami ktorys z ksiezy odwazyl sie przyjechac do kaplicy, gdzie Chrystus Brachilowski …

Dowiaduje sie, ze “Brachilowski Chrystus” znany byl od wiekow w calej okolicy. Sciagaly tu pielgrzymki z odleglych nawet terenow. I wlasnie to stalo sie przyczyna, dla ktorej wladze komunistyczne postanowily cmentarz razem z kaplica zrownac z ziemia. Wiesc o tym krazyla miedzy ludzmi, wiec wszyscy, a zostaly natenczas we wsi prawie same kobiety i dzieci, starali sie miec wzrok zwrocony w strone cmentarza.

- I stalo sie - opowiadaja dzisiaj juz wnukowie tamtych mieszkancow. - Kiedys zaczely jechac droga ku wsi wielkie spycharki. Wies ozyla, wszyscy biegli ku cmentarzowi. Kobiety pokladly sie na ziemi na drodze prowadzacej do cmentarza, jedna przy drugiej.
- Droga uslana zywymi ludzkimi cialami, wyobraza sobie to pani - mowi do mnie wnuczka jednej z tych kobiet. - Moja babcia lezala ostatnia, czyli na nia pierwsza najechalaby spycharka.

Tak wygladala obrona Brachilowskiego Chrystusa. Kolezanka mojej rozmowczyni smieje sie: “Ona nosi przy sobie stara wyblakla fotografie babci, jak jakiegos nazeczonego.”

- Zatrzymala sie tuz przed babcia - konczy dziewczyna - a babcia nawet nie drgnela, nie uciekla, tak lezala, a za nia cala wies, az do bramy smentarnej… Postali i odjechali.

Odwiedzam szpital. Budynek na zewnatrz odnowiony, czysty, na wystajacym - na zolto pomalowanym i ozdobionym roznymi wzorkami murze - wielki sierp i mlot. A w srodku, na oddziale internistycznym nie ma nawet elektrokardiogramu (kupilismy go potem szpitalowi). Ordynator mowi swietnie po polsku i gleboko boleje nad tymi brakami. Na oddziale jest przynajmniej bardzo czysto.

Chodze po tej rozleglej wsi i mysle ze te wszystkie dzieci to przeciez wnuki lub prawnuki tamtych bohaterskich kobiet. Starsze osoby swietnie mowia po polsku, mlodzi juz nie. “Nie bylo tu szkoly, nie bylo nauczyciela” - tlumacza sie. Rozmawiam z ksiedzem i pytam, jak sobie tu radza. “U starych przewaznie wielka bieda, zwlaszcza, gdy chorzy, na chleb nie ma, na lekarza nie ma, wody ze studni sama nie wyciagnie, sasiedzi musza pomagac. U dzieci najgorzej z obuwiem” - mowi.

Kupilam troche podstawowych lekarstw, kupilam zywnosc i chodze od domu do domu - do starszych i chorych najpierw. Piekne polskie nazwiska: pani Kozlowska, Hryniewiecka, Nowakowska… Panstwo Dereniowie maja trzech kalekich doroslych synow. Prosza, abym ich zbadala. Wiedza, ze “juz sie nic nie da zrobic, ale moze pani chociaz popatrzy swoim okiem”. Synowie cierpia na postepujacy wrodzony zanik miesni, chorobe nieuleczalna, mozna tylko probowac opozniac jej postep. Pani Dereniowa zegna mnie slowami: “Prosze podziekowac w tej Kanadzie za te dary, ktore pani przyniosla… to tak, jakby czlowiek mial tam jakies rodzenstwo, ktore o nas pamieta…”

Pani Kwiatkowska stoi w swoim malym ogrodku wsrod kwiatow obok studni i przyglada mi sie. “Sama nie wyciagne - tlumaczy sie - a wiadro na dzien idzie. Zawsze sasiad przychodzi rano…” Pani Kwiatkowska jest z zawodu nauczycielka - “ale w czasach komunizmu zabraniali uczyc polskiego, trzeba bylo tylko w domu, zeby nikt nie wiedzial … Teraz juz wolno, to znow nauczyciela polskiego brak.” Nie chce wierzyc, ze przyjechalam “az z Kanady”.

Powtarza kilka razy: “Taki prezent! Nie wiem, czy wy nie zartujecie, i oni to dla mnie przyslali? … Nigdy bym nie myslala, ze tam Polacy zyja… A po co oni az tak daleko pojechali?” Na odchodnym dodaje: “Jedzcie z Bogiem i powiedzcie tam wszystkim, ze ja tu zyje i bede myslala o nich, bo to tak, jakby rodzine czlowiek tam mial, jeno poslac nie mam co.”

Piekne te stare studnie! Ale w niektorych obejsciach studni nie ma. Pytam miejscowych, jak tak moze byc, jak sobie radza ci bez studni. Dowiaduje sie, ze tylko w tych obejsciach, gdzie zyli bogatsi ludzie stac ich bylo na zbudowanie wlasnej studni. Inni do dzisiaj czerpia wode ze studzien na drodze. Trzeba daleko nosic wiadra.

Zabralam dzieci do sklepu, aby kupic obuwie, skarpety, czapki… Ale wybor bardzo maly. “Po co trzymac w sklepie, skoro malo kto ma pieniadze, zeby kupic, przyjdzcie jutro, moze cos dowioza.” “Jutro” tez bylo licho, ale dzieci cos dla siebie powybieraly. Dla niektorych byly to pierwsze w zyciu nowe buty, dotychczas zawsze “dodzieraly” po starszym rodzenstwie. Pieniadze liczyla kasierka na wielkim liczydle przesuwajac krazki. Gorzej, gdy przyszlo do wydania rachunku. “Takiego dokumentu u nas nie ma” - uslyszalam. “Wiec chociaz na kartce papieru napiszcie, co kupilam i ile zaplacilam” - prosze, bo przeciez to prezenty od Kanadyjskiej Polonii, musze przywiezc jakies pokwitowanie. Ekspedienka oddarla kawalek papieru od opakowania obuwia i napisala: 8 par butow, 12 skarpetek …. Ale kiedy przyszlo do zlozenia podpisu, wpadla w panike: “O, nie! - krzyczala. - Do tego mnie juz nie zmusicie. Dawaj pani to wszystko z powrotem. Zeby mnie jeszcze do jakiejs odpowiedzialnosci pociagneli za podpis, o nie!.” Nie pomogly tlumaczenia. Wracalam do Kanady bez tych pokwitowan.


Dr Jadwiga Wojtczak

Źródło:  "Expatria.pl"      
Strona do druku - Strona do druku
Najnowsze informacje z kategorii: "Reportaże"
· Pomoc dla domu dziecka w Słowiańsku na Ukrainie
· Ukraina 2014 - wyprawa Expatrii
· Lato w Bogdanowie
· Dom miłosierdzia - Białoruś
· Nagroda Fundacji ''Polcul'' dla Heleny Dworeckiej



Nie ponosimy odpowiedzialności za treść komentarzy
Szukaj komentarzy | Zarejestruj nicka | Zobacz wszystkie
Komentarzy: (0)



Głównym celem statutowym Expatrii jest pomoc dzieciom ze wschodu. Na naszą pomoc mogą liczyć osoby indywidualne jak i dzieci z domów dziecka. Dlatego jeśli drogi jest Ci los polskich, chorych dzieci z kresów, pamiętaj o przekazaniu 1% podatku na stowarzyszenie pomocy dzieciom - Expatria. Dzięki waszym darowiznom możliwe są: rehabilitacja dzieci, zakup sprzętu medycznego, pomoc chorym dzieciom i leczenie dzieci z krajów byłego ZSSR. Nie bądź obojętny!

Prawa autorskie © Stowarzyszenie Expatria. Wszystkie prawa zastrzeżone. Andrzej Perczyński.
O nas | Kontakt
generowanie strony: 0,09